- Skąd pomysły na nowe odcinki programu?
- Przekroczyliśmy magiczną barierę tysiąca i to jest fantastyczne, bo tutaj jest pięknie. Świat jest najlepszym dostarczycielem tematów do „Galileo” i tu jestem całkowicie spokojny, jak ktoś mnie pyta: Czy to się panu nie znudzi? Czy tych tematów nie zabraknie? Mówię: Nie! Patrząc na to co się dzieje i co ludzie codziennie wymyślają na świecie, co się dzieje dookoła, to jestem mega spokojny, bo my też dzięki temu mamy o czym opowiadać w „Galileo”.
- Zatem co ciekawego w nowym sezonie?
- Zabierzemy naszych widzów w niesamowite miejsca, poznamy ludzi, którzy w tych miejscach żyją, i tak, jak to w „Galileo”, będą rzeczy kuriozalne, ekstremalne, przedmioty codziennego użytku, wielkie wynalazki, ale wszystko to na maksa ciekawe, interesujące, tak aby widz w ciągu tych pięciu minut dostał tę pigułkę wiedzy, taką jak być powinna.
- Jak program wpłynął na pana życie?
- „Galileo” dało mi inne postrzeganie gadżetów. Jak się o czymś dowiaduje nowym, to wracam do domu, szperam i sprawdzam. Dzięki programowi pojechałem do Japonii. Tam też, czyli w „Galileo”, poznałem chindogu, czyli sztukę tworzenia wynalazków. Potem pojechałem do Japonii i patrzyłem, czy rzeczywiście ta sztuka tam tak funkcjonuje, więc jest masa takich rzeczy.
- Do kogo jest skierowane „Galileo”?
- Kiedyś ktoś mnie zapytał, jaki jest przedział wiekowy tego programu i zawsze szczerze odpowiadam, że „od zera do stu” „Galileo” oglądają i ludzie starzy i młodzi. Kiedyś Polsat zrobił takie badania i podobno nie ma ani jednej osoby, która nie widziała „Galileo”. To mi schlebia i to mnie buduje. Tak naprawdę ten program to jest trochę moje życie. Jest mi strasznie miło, jak podchodzą do mnie młodzi ludzie i mówią: „Ja się na panu wychowałem”, „Pan mi dał więcej niż szkoła”. Dla mnie to są niesamowite spotkania i takie budujące. Niesamowicie się cieszę, że jestem twarzą takiego programu.
rozmawiał Tomasz Fiłonik
„Galileo” w niedzielę o 8:30 i 9:30 w Czwórce.